wtorek, 23 grudnia 2014

(Nie)wymarzone przygotowania do świąt

No cóż, moje najpiękniejsze święta nie będą na pewno w 2014 roku.
Święta to nie tylko to, co będziemy przeżywać przez kilka najbliższych dni. Moim zdaniem to też przygotowania, spędzony wspólnie czas, panująca atmosfera, nasze nastawienie, wiara - to wszystko razem tworzy nastrój świąt. I Wielkanoc i Boże Narodzenie to dla mnie piękny czas. Lecz nie mogę go przeżyć tak pięknie, jakbym chciała. Teraz spodziewałam się, że chociaż w tym roku będziemy wspólnie robić porządki, wyczekiwałam wspólnego pieczenia, gotowania i wyrabiania ciasteczek przy słuchaniu kolęd i tych radiowych świątecznych nutek. Jednak nie wyszło.

Każdy z nas miał jakąś wizję na tegoroczne przygotowania. Prawdopodobnie lepszą niż w ubiegłym roku. W końcu tyle się słyszy od znajomych, z telewizji czy radia o pięknych świętach i tej radosnej atmosferze w salonie pełnym wielopokoleniowej rodzinny. Ale nie każdy ma taką cudowną atmosferę - mimo, że wieczorem przy wigilijnym stole życzymy wszystkiego najlepszego, jeszcze dzień wcześniej kłócimy się o cenę i tak już kupionych ziemniaków czy odpowiednie miejsce widełek do miksera. Mimo naszych planów na wspólne przygotowania, naszych najszczerszych (mam nadzieję) chęci, każdy działa coś osobno. W smutku.

Atmosferę tworzą ludzie. Przez pierwsze dni gdy jestem w domu dbam o relacje rodziców, rozmawiam, staram się ich godzić. Tłumaczę ich zachowanie i jakoś jest. Robimy coś razem, rozmawiamy, pies biega żwawo po domu i podchodzi merdając ogonem.  Ale po kilku dniach tutaj już mnie samą ponosi i już sama nie mam ochoty na nic. Nic tworzyć, nic budować. Żadnej atmosfery, żadnej potrawy czy obiadu na pierwszy dzień świąt. Trudno ciągle pobłażać kłócącym się rodzicom. Cierpliwość każdego kiedyś się kończy. Szkoda tylko Dżeka, bo on to bardzo przeżywa. No ale jak rozmawiać z kimś, gdy się naprawdę już nie ma ochoty? Jak, skoro wpadam w złość, gdy tylko przypominam ostatnio usłyszane Mamy słowa? I czepianie się Taty? Wolę milczeć, niż znowu wdać się w bezsensowną kłótnię.

Boże Narodzenie - wierzę, że z każdym rokiem więcej jest Boga podczas naszych świąt. Bo jest coraz lepiej. Bóg się rodzi, ale powoli. Chyba dopiero wtedy, gdy założę swoją rodzinę, będę mogła przeżyć Wigilię i całe święta tak, jak to sobie wymarzyłam. Pewnie pojawi się i tak jakiś stres, bo nic nie jest idealne, ale to ja będę przygotowywać wszystko z moją rodziną, a rodziców zaproszę tylko na ten wyjątkowy wieczór. To będą rodzinne święta. To ja zrobię zakupy, więc moi rodzice nie znajdą powodu do kłótni o cenę czy ilość. To u mnie w mieszkaniu one będą, więc jako goście nie będą raczej tak chętnie się kłócić. Mam nadzieję. Póki co muszę się wysilić jeszcze raz i jeszcze raz spróbować coś skleić. Złość mi już mija, to dobrze, bo gościła u mnie aż cały dzień. Może już jutro będzie dobrze?

A jak wyglądają Wasze przygotowania na święta? Jak z obrazka - wszystko robicie wspólnie z uśmiechniętymi buźkami? :) Bardzo tego Wam i sobie życzę! Mam nadzieję, że pichcenie macie już za sobą :) i że wszystko wszystko już jest gotowe :)


PS: Mogę tylko dodać, że upiekłam dobre ciasteczka :) W Kauflandzie kupiłam foremkę w kształcie reniferka, więc mam chociaż mały element moich wymarzonych świąt. I jestem pozytywnie nastawiona, więc będzie dobrze :)

niedziela, 14 grudnia 2014

Szlachetna paczka już gotowa

Koniec zbierania produktów dla potrzebujących rodzin.
Już dziś nasza paczka trafia do magazynu i niedługo już do naszej rodziny :)  

Mowa o szlachetnej paczce.

Wczoraj zrobiłam ostatnie zakupy, tj. płyn do naczyń, płyn do podłóg (przy okazji odkryłam, że kupiony przeze mnie AJAX Liczi ma przesmaczny zapach! Sama taki kupię, gdy skończy się mój obecnie używany), płyn do szyb, mleczko do czyszczenia, proszek i inne.

Dziś będziemy to wszystko pakowały. Dziewczyny od 10 biegają po sklepach i szukają wielkich kartonów :)

Jak się cieszę! Wszystko się udało!

Za rok nie będę już pomagała dziewczynom, lecz wybiorę sama inną rodzinę. Na pewno znajdę kogoś, kto zechciałby kupnem choć jednego produktu wesprzeć innych. Ale to dopiero za rok. Póki co cieszę się, że wybrana nasza rodzina również będzie mogła przeżyć w spokoju święta, nie martwiąc się nieustannie o wydatki, rachunki, brak pieniędzy...

Gotowe paczki wyglądały tak:

Przestanę oceniać ludzi?

Dziś przypomniano mi sprawę jasną jak słońce: Nie należy oceniać ludzi. Strasznie trudna rzecz.
Nie oceniaj, jeśli sam nie lubisz być oceniany. Nie oceniaj, bo nie znasz tak naprawdę tej osoby. Wszystko jest dla mnie jasne jak słońce. Wiem o tym od dawna, nie jest to dla mnie żadne odkrycie. Częściej słyszałam: Nie należy oceniać książki po okładce. Rozumiem to, podpisuję się pod tym. Ale co z tego, skoro nie potrafiłam zastosować takiej zasady.

Jeśli na pierwszym spotkaniu ktoś mi nie podpasuje, to niestety, ale nie potrafię jakoś nawiązać relacji. Jest to dla mnie trudne, gdy ktoś co chwilę chce na siłę zażartować, nerwowo chichra po każdej, nawet nieśmiesznej, poważnej wypowiedzi albo w czasie rozmowy ciągle mówi o swojej męczącej pracy i wraca do tego tematu jeszcze z 4 razy, mimo że sama pogawędka trwa tylko 7 minut (tyle, co zmywanie kilku sztuk brudnych naczyń w kuchni).
No weź człowieku i bądź cierpliwy, wysłuchaj nowo zapoznanych sąsiadów i pomyśl: spokojnie, oni są normalni, polubisz ich. Daj tylko szansę.


Właśnie o to chodzi, że gdy po jakiejś nieudanej rozmowie nastawiam się negatywnie do człowieka, to jest mi potem trudno z nim nawiązać relacje. Dlaczego? Bo skreślam, bo nie interesuje mnie, co u niego słychać, bo mi nie pasuje jego styl bycia, bo jest zuchwały, bo mówi tylko o sobie, bo nie słucha odpowiedzi, mimo, że sam o to pytał, bo..... Milion ludzi, milion powodów.

Nie chcę już przyklejać komuś łatki z negatywną opinią. Staram się panować nad tym, bo jej zdjęcie wymaga potem wiele czasu. Niekiedy nawet bardzo korzystna (dla danej osoby) sytuacja w przyszłości nie może odkręcić mojego nastawienia. Tak po prostu mam, że jeśli jestem na NIE, to już tak mi zostaje. A to, że mówię, co myślę i jak mi emocje dyktują, często mi nie pomaga w "ratowaniu" sytuacji.

Ale będę pracowała nad tym. Każdy człowiek nosi coś sobie. Jakiś skarb, talent, pasję. Z każdym można o czymś ciekawym bądź prostym, codziennym porozmawiać, coś zrobić, gdzieś wyjść, czegoś się nauczyć. Tylko należy to zauważyć.

Więc jeśli sąsiadka truje mi ciągle o swojej pracy, wałkuje ten sam tekst kolejny raz przez tydzień i udaje, jakby mówiła o tym pierwszy raz, to postaram się nie ocenić jej (jakie to będzie trudne! :( ), nie zaszufladkować, a sprytnie zmienię temat, będę kierowała rozmową, ewentualnie - gdy będzie już nieznośnie - z "ważnego powodu" przerwę i opuszczę konwersację. Na początek to i tak wiele, a wierzę, że może się udać.


Dlaczego więc człowiek ma skłonności do oceniania?

Wydaje mi się, że rzecz leży w tym, że każdy ma inny typ osobowości, inne doświadczenie życiowe, które ukształtowało i wciąż kształtuje charakter człowieka. Inny priorytet na dany moment może poróżnić cele rozmówców. Nie lubimy lizusów, ale jednak zgoda buduje. A jeśli ktoś w danym momencie tylko jedną sprawą żyje (z radości, ze złości, z żalu itp) to jest zrozumiałe, że chce się wygadać albo kieruje tak tematy. Przecież ta myśl ciągle tkwi mu w głowie.

Ale zachowanie człowieka na pierwszym spotkaniu może diametralnie różnić się od zachowania na kolejnych spotkaniach. Inne towarzystwo, więc pewne skłonności do niektórych zachowań maleją, inny humor, więc może bardziej entuzjastyczny niż poprzednio, może usłyszał jakąś dobrą informację, więc udzieli mu się optymizm? Wiele czynników. Więc w przypadku sąsiadki czasem będę bardziej aktywna w rozmowie i zobaczymy, jaki to mi przyniesie efekt.


Ale grunt, to moje nastawienie. Przestań oceniać i skreślać, czynić jakąś znajomość niewartościową. Nigdy nie wiesz, co ten człowiek przeżył przed chwilą, dlaczego tak teraz się zachowuje. Daj mu szansę. Wysil się sama.
A jeśli nie wychodzi mimo wszystko, to nic na siłę.

czwartek, 11 grudnia 2014

Düsseldorf i ja :D

Uzupełnianie dokumentów na wyjazd z DAAD zajęło mi mnóstwo czasu. Na szczęście nie musiałam tłumaczyć na j. niemiecki sama indeksu - koleżanka dała mi swoje tłumaczenie, a ja tylko pozamieniałam oceny.
Ale to wszystko jest warte zachodu :) Chciałabym pojechać do Düsseldorfu. Nie dla samego kursu czy nauki. Fajnie byłoby po obronie magisterki po prostu pojechać na 1 miesiąc do takiego właśnie miasta, mieć kilka godzin dziennie ciekawych rzeczy na zajęciach, a potem niby wakacje, bo resztę dnia mogę poświęcić na zwiedzanie, rozrywkę i inne rzeczy. Potrzebuję takiego czasu - przyjemnego z pożytecznym daleko, daleko stąd.



Wczoraj moje dokumenty zostały już wysłane i powinny dojść na czas, tj. do 15stego. Centrala zadecyduje, czy mój list motywacyjny jest na tyle przekonywujący, aby właśnie mnie wybrać.
Miejmy taką nadzieję.

Tymczasem zapraszam do kliknięcia w brzuszek pajacyka :)
(Kojarzysz akcję PAH, prawda?)


(Zdjęcie z: http://www.art-in-duesseldorf.de/duesseldorf_entdecken)

niedziela, 7 grudnia 2014

Sposób na odrosty

Długi czas rozjaśniałam moje włosy, następnie sama bawiłam się w farbowanie. Miałam mocne i zdrowe, więc pozwalałam sobie na zbyt częste farbowanie. Kolor kładł się słabo, jak to po rozjaśniaczu, więc poprawiałam kolor nawet co 2 tygodnie... Były blondy, pojawiły się różne odcienie brązu, była i czerń. Szalałam jak głupia i zniszczyłam włosy.

W 2013 roku dwukrotnie pojawiła się taka sytuacja w salonie fryzjerskim, że farba z salonu nie "wzięła" moich włosów.

Z rozjaśniaczem pożegnałam się już na zawsze. Farbowanie zminimalizowałam. Włosy już nie są w tak kiepskiej kondycji.

Moje włosy



Mam blond włosy. Pojawiły się już sporawe odrosty. Na zdjęciu jeszcze nie widać, bo jest ono z listopada. Zamierzam nie farbować całych włosów. Przeczekam, może coś mi wpadnie do głowy, co z nimi zrobić. Jakieś naturalne ombre, zobaczymy. Ale nie potrafię chodzić z odrostami, chciałabym już je jakoś zatuszować.


Sposób na niechciane odrosty
Postanowiłam skorzystać z promocji w Naturze i zakupiłam za 2,50 zł szamponetkę. Potraktowałam nią same odrosty i tylko kilka pasemek tak do połowy, aby naturalniej wyglądało. Kolor kupiłam stanowczo za jasny, aby w ogóle było widać, że farbowałam włosy. Moje włosy są dziwnie odporne na kolory, nie wiem dlaczego.
Efekt po szamponetce? Nic nie widać.
Szamponetka fajna, bez amoniaku. Niby nawilża i odżywia, wydaje się być niezłą. Ale nie dla moich włosów... Mimo, że działałam wedle instrukcji.

Joanna, szamponetka koloryzująca 01 Piaskowy blond


Kilka dni później kupiłam więc farbę. Postanowiłam przeciągnąć kilka odrostów w dół, tak do długości prawie ucha. Bałam się, że znowu nic nie wyjdzie, że nie będzie nic widać, ale... Udało się. Kupiona farba zadziałała. Juhuuuu! :)
Przedłużenie odrostu (w kilku miejscach - cienkie pasemka) fajnie się zlewa z resztą blond włosów, nie wyszedł tygrys w paski. :D Ponadto wygląda to naturalnie, bo kolor farby jest identyczny z moim kolorem naturalnym włosów.
Efekt: Extra! Czuję się dobrze. O to mi chodziło. Teraz nie rzucają się w oczy same odrosty jak przedtem.  Przedłużenie ciemniejszego włosa wygląda naturalnie, więc odrost nie przykuwa uwagi. :)

Mam więc sposób na odrosty :)

Joanna, farba do włosów color Naturia 240 słodkie cappuccino


Muszę pamiętać tylko, aby trzymać farbę minimum 40 minut.
(Przed farbowaniem właściwym, tj. przy sprawdzaniu, czy farba zadziała na moje włosy, trzymałam ją 40 min, no i zadziałało. Jednak przy trzymaniu 20 minutowym oraz przy rozgrzewaniu ciepłym strumieniem suszarki nie wzięło niestety nic.)

(Powyższe zdjęcia są mojego autorstwa.)
 


piątek, 5 grudnia 2014

Nasze Mikołajki

Tydzień temu koleżanka ze stancji wpadła na pomysł, aby zrobić Mikołajki na naszej stancji. Mieszkamy w wielkim dooomu, który był kiedyś zamieszkiwany przez rodzinę naszego właściciela. Mamy 4 piętra, gdzie każde jest w barokowym klimacie. Dlaczego akurat piszę, że w barokowym? Barok kojarzę z przepychem, tak bynajmniej zapamiętałam z polskiego w liceum ;) 

No, ogromne schody, przestrzeń, zdobienia, masywne sprzęty, ale nie jest to stary czy nudny dom ;) W tzw. "piwnicy" obok pokoi znajduje się imprezownia. Stoją tam skórzane czarne sofy i stół z blatem w charakterze znaku drogowego STOP.  Tam też jest kawałek parkietu.

Nasi domownicy już oczekują świąt :D


Tak więc koleżanka zaproponowała nam, abyśmy spędzili razem czas, ubrali się w sweterki z reniferkami lub gwiazdkami, grubsze wzorzaste legginsy, nie będą odrzucane również dziane olbrzymie szale i inne zimowo-świąteczne gadżety. Do tego stworzyła już playlistę tych - jak to ona sama mówi - ckliwych świątecznych piosenek. Grzane winko dokupię jutro po powrocie ze schroniska dla zwierząt i będziemy spędzać "rodzinnie" czas :)

Ten to zawsze miał powodzenie!


Fantastycznie. Ale pominęłam ważną sprawę! Będą też prezenty i Mikołaj! Jakże mogłam o nich zapomnieć.

Najpierw byłam przeciwna prezentom. Jak to, mam wydać kolejną kasę? Przecież robię sporo prezentów rodzinie i przyjaciołom, więc... naprawdę będę spłukana. Słabo to widziałam. Jadę wkrótce do domu, a więc kupno biletu (28 zł) również wchodzi w grę. ALE jeden fakt mnie przekonał do tego pomysłu.

Studentem, ale takim prawdziwym, jest się raz w życiu. To jest niesamowity czas. Jeśli jesteś studentem i widzisz w czasie studiów tylko zaliczanie przedmiotów i wieczne kucie - to musisz poznać w końcu strony studenckiego życia. A nie szkolnego. Zaprawdę: To jest różnica.

Pomyślałam sobie, że co roku dostaje się normalne prezenty, zazwyczaj od rodziny i do końca życia raczej takie prezenty, upominki bądź kasę będę dostawała. A teraz jest jedyna, niepowtarzalna okazja, aby dostać coś na jaju. Zapewne coś, co nie będzie mi potrzebne, coś, co może będzie nawet głupie? Haha i wyobraź sobie, że będę to za 3 lata opowiadała koleżance, jak to było fajnie być studentem, pokażę zdjęcia i pochwalę się, że dostałam pewnego razu jakąś w ogóle niepotrzebną mi rzecz.

Aby zobrazować zabawność tej sytuacji podam przykład. Moja koleżanka dostała hełm :D Po co jej hełm? Nikt tego nie wie. Ale go dostała :D podczas imprez w jej pokoju zawsze mamy z tego śmiech, zawsze ktoś się znajdzie, kto go nałoży i będzie w wyobraźni wojował, pracował w kopalni albo zbierał "na tacę". Z humorem opowiadana taka mała historia hełmu jest zawsze jej dobrym asem na przerwanie ciszy czy opowiastką w nowym towarzystwie. Jeśli jest się takim pozytywnym człowiekiem jak ona (a nie gburem) to taka prosta sprawa potrafi dobrze rozbawić towarzystwo :)

Wracając do naszych Mikołajek - Z racji, żeśmy biedne studenty, składka wynosi tylko 10 zł. Czegoś szałowego to raczej nie da się kupić, ale przy odrobinie wyobraźni wykombinujemy coś na pewno.



Ja więc jutrzejszą sobotę spędzę tak, a Wy? Robicie coś w Mikołajki? Czy jest to dla Was dzień jak każdy inny?

(Wszystkie powyższe zdjęcia z naszej stancji są autorstwem Wojtka.)

poniedziałek, 24 listopada 2014

Warto obejrzeć Igrzyska śmierci

Poniedziałek wieczór - doskonały czas, aby uzupełnić brakujące notatki, napisać kilka stron pracy magisterskiej, o które tak bardzo upomina się moja promotor.
Ale zanim to zrobię napiszę, czym żyję.

W piątek po zajęciach poszłam ze znajomymi do kina. W zasadzie to koleżanka zaprosiła nas na jej ulubiony film "Igrzyska śmierci". Sama przeczytała książkę, film obejrzała parę razy i nadal miała ochotę na to iść do kina. Hmm, więc musi być ciekawe - pomyślałam i poszłam w ciemno bez czytania recenzji filmu.





Był to maraton. Siedzieliśmy tam od 23 do 5.30.
Usiadłam w fotelu i zastanawiałam się, czy mi film się w ogóle spodoba, czy nie usnę, czy będę mogła patrzeć na te brutalne sceny morderstw na arenie.

Na szczęście - film mi się spodobał, ani razu nie chciało mi się spać. Co prawda zaczęłam ziewać około 4tej, ale to z powodu zmęczenia. A te sceny... Zamykałam oczy i czekałam, aż ta tętniąca i głośna muzyka minie, po czym otwierałam oczy. :P

Nie wiem, czy oglądałaś ten film, więc wolę nie wyjawiać szczegółów. W przeciwnym razie oglądanie traci ten smak i mniej pociąga. Ale powiem, że nie mogę się doczekać czwartej części! Jestem ciekawa jak potoczy się wątek miłosny głównej bohaterki. Bardzo przypadła mi do gustu postać Peeta'y (ale nie w pierwszym odcinku! dopiero w drugim :P po metamorfozie i zmianie osobowości ) i nie chciałabym aby skończył jak wariat. Dlaczego jak wariat? Tego dowiesz się w trzecim odcinku.


O co chodzi w tym filmie?
Państwo Panem dzieli się na kilka regionów. W 12 regionach (tak zwanych Dystryktach) mieszkają ludzie, którzy muszą ciężko pracować każdego dnia, polować, aby nie umrzeć z głodu, warunki normalnie sięgają średniowiecza. Setki kilometrów od tych regionów znajduje się siedziba władz i tam żyje cywilizacja, przepych, technologia.



W podziękowaniu za "wolność" każdy Dystrykt musi złożyć ofiarę. Co roku władze organizują turniej pod nazwą Igrzysk Głodowych. W igrzyskach bierze udział wylosowana para z każdego Dystryktu. Niestety, takie igrzyska przeżyje tylko jedna osoba...





 Dystrykt 12. Losowanie uczestniczki turnieju. Los wskazuje na młodziutką Prim. Jej starsza siostra zgłasza się na ochotnika ratując życie Prim.




To jest pierwsze 10 minut filmu pierwszego odcinka.

Film zaciekawił mnie z różnych aspektów. Do tej pory rozkminiam jeszcze siłę rewolucji, niesprawiedliwość władz, ich zabawę ludzkim życiem na arenie, w ogóle tworząc takie getta! Wątek fajnie pociągnięty w każdym z 3 odcinków.
Do tego urzekł mnie wątek miłosny - nie jest tak przewidywalny, jak z góry zakładałam.

Najwięcej o tytułowych igrzyskach jest w pierwszej części. W trzeciej części już takowych igrzysk nie ma, jest bardziej o .... Sama się przekonaj :)

Dodam tylko, że wygrana w takim państwie, podczas takiego turnieju wcale nie oznacza szczęścia, spokoju i satysfakcji...



Przed tym, jak ukaże się czwarta część, postanawiam obejrzeć jeszcze raz te 3 odcinki. Warto! :)
Pozdrawiam i zachęcam do obejrzenia "Igrzysk śmierci" :)

Chętnie przeczytam, co na Tobie zrobiło wrażenie, który wątek szczególnie zapadł w pamięć.


(Źródła: http://www.filmweb.pl/film/Igrzyska+%C5%9Bmierci-2012-504776, galeria z http://www.gofilm.pl/wideo,103,Igrzyska-smierci.html )

środa, 19 listopada 2014

Środa, czyli wykłady...

Mamy środę, a więc kolejny wykład językoznawczy za mną. Przeżyłam! Ale jak długo to jeszcze będę musiała znosić? Może wypadną jakieś zajęcia z powodu święta, wyjazdu pani profesor, a może wydarzy się jakiś cud?
Nie wiem jak na innych uczelniach jest prowadzony taki wykład, ale u mnie wygląda to tak beznadziejnie i nudno... W sumie są to chyba ćwiczenia. Aktywność, prace domowe i te sprawy.



W czasie każdych zajęć nie potrafię się skupić na omawianym temacie, bo zastanawiam się, po co w ogóle to robimy. Nikogo z grupy to nie jara. Nikt za bardzo się nie kwapi, aby pisać na ten temat pracę magisterską. A te zajęcia nie mają narzuconego programu. Realizujemy to, co prowadzącej się podoba, co jej wpadnie w ręce.
Więc mój bunt tylko narasta.
Dzisiaj omawialiśmy lingwistyczne pojęcie tekstu. Wyobrażasz to sobie? A po co mi to? Nie znalazłam ani jednego argumentu, który by mnie zachęcił do zrozumienia tematu.

Jeśli jakiś człowiek miał potrzebę tworzenia teorii tekstu, niech se tworzy. Jeśli takie dywagację i filozofowanie, czym jest tekst, a czym jest nie-tekst są dla pewnych ludzi naprawdę interesujące, niech sobie piszą te prace powiedzmy naukowe i niech uważają się za wielkich.
Ale... Ja się tym nie interesuję.

W ogóle, jak nazwać ich zawód? Wielki myśliciel?
Hydraulik, mechanik, który naprawia to, co zepsute, a potrzebne światu - to są dopiero wielkie, przydatne zawody.

W ogóle to po co im było marnować czas i dumać, czym jest tekst? No a potem to odkrycie podważać?! A w przyszłości studenci muszą to omawiać i mówić własnymi słowami o wnioskach wielkiego odkrywcy. Ludzie....


Co robić, gdy jest się z góry przez system zmuszanym do robienia czegoś, czego się nie chce. Do czegoś, co jest totalnie bez sensu. Wiem, że jest tak w wielu miejscach, nie tylko w szkole, i czasem nie da się nic zrobić.
Pozostaje mi tylko zacisnąć zęby i jakoś to przejść. Te uczucie marnowania czasu jest chyba najgorsze.

***


Ale przynajmniej wieczorek spędziłam miło :)
Koleżanka ćwiczy swoje umiejętności w malowaniu paznokci. Dałam jej swoje paznokcie, niech dziewczyna rozwija swój talent :) Zrobiła mi tzw. hombre. Wyszło jej naprawdę ładnie jak na początkującą. Zdjęcie może dołączę jutro.

A tymczasem, pozdrawiam!


(Źródło: http://demotywatory.pl/99858/Szkola-nie-zawsze-musi-byc-nudna)

poniedziałek, 17 listopada 2014

Słodycze i ich wpływ na mnie

Każdy człowiek mniej więcej wie, czego powinno się jeść najwięcej, a czego unikać. Od dziecka słyszało się, że najpierw zupka, potem czekoladka. Hm, czyli już zakodowane mamy, że to, co zakazane, smakuje najlepiej :) Ale co innego zrobisz, gdy ochota na słodycze jest tak silna?
Poszperasz w szafce i znajdziesz to, co Cię interesuje. Albo pobiegniesz do osiedlowego.

Słodycze z mojej szafki, które aż krzyczą do mnie :P Chyba rurki najbardziej...


Skutki jedzenia słodyczy w zbyt dużych ilościach
No tak. Takie kolorowe foto słodyczy już pobudza apetyt. Jak na jeden raz to stanowczo za dużo. Może zemdlić niejednego cukrzyka.
Gdy w dzieciństwie chorowałam na anemię, nie mogłam jeść ich dużo. Tak samo słabo i strasznie źle czułam się rok temu. Lekarz twierdził, że ich nadmiar pozbawia mnie ważnych pierwiastków i witamin. Aby skończyć z ciągłą chęcią snu, osłabieniem mięśni, zmęczeniem i. in. potrzebowałam niacyny. Niacyna niestety nigdy się nie gromadzi w organizmie w nadmiarze - jest jej albo w sam raz, albo za mało. W przypadku, gdy jadłam dużo słodyczy, mój poziom niacyny spadał i niestety nieświadomie sama sobie fundowałam słabe samopoczucie przez wiele miesięcy.

Byłam zmęczona, to mówiłam sobie, że baton postawi mnie na nogi. Nie miałam humoru, to chętnie zjadałam czekoladki, bo w babskich filmach tak właśnie postępują kobiety. Wiecznie słodycze. A czy było mi po nich lepiej? Domyśl się.

Dlatego bardzo trzeba z nimi uważać. Zrób to dla samej siebie :)

Teraz już nie mam nałogu jedzenia słodyczy. Po prostu miewam takie dni w miesiącu, kiedy bardzo mi się chce czegoś słodkiego, wtedy nawet posiłki jadam słodkie (np. twarożek z cukrem i odrobiną mleka i gotuję do tego makaron). Ale to jest przecież normalne.


Co powinno się jeść?
Każdy kiedyś uczył się piramidy żywnościowej. Tak, tak, było kiedyś w szkole.
Podstawą takiej piramidy są makarony, pieczywo, ryże, kasze. Tego wedle piramidy powinniśmy jeść jak najwięcej. Nasz organizm potrzebuje również dużych ilości warzyw i owoców. Dzięki nim zdobywamy lepszą odporność, nasze wyniki w badaniu krwi są w porządku, a więc czujemy się zdrowi, a nie osłabieni i przemęczeni. Bez produktów mięsnych na dłuższą metę nie da się obejść. Mięsko = siła, rybka = koncentracja.  
Sam szpic piramidy reprezentują słodycze. Nasze kochane słodycze. Ich oraz tłuszczy powinno się spożywać jak najmniej. Więc jeśli codziennie zjadasz coś smażonego, to uwaga. Po coś w sumie mamy w domu piekarnik ;)

I teraz to samo w wersji obrazkowej:




Oczywiście nie oznacza to, że nie wolno jeść słodyczy ;) Można, wręcz czasem trzeba uzupełnić sobie cukier i można to zrobić zjadając właśnie kostki czekolady.
Ale słodycze nie mogą wykluczyć jakiegoś posiłku, tzn. jeśli przez to, że zjesz dwa batony odpuszczasz sobie część obiadu, to nie o to właśnie chodzi.

A co jeśli mam dietę a ochota na słodycze jest zbyt silna?
Jest dobra wiadomość :) Jeśli masz pragnienie zjedzenia czegoś słodkiego, to wystarczy zjeść jakiś owoc. Np. zjedz słodką pomarańczę, brzoskwinię lub jabłko i od razu umyj zęby. Owoc "poinformuje" Twój organizm, że zdobył cukier, więc łaknienie powinno po chwili ustać. A sam fakt, że zęby są umyte, powoduje zmniejszenie łaknienia u wielu ludzi, na szczęście u mnie również. Ten efekt potęguje zastosowanie po myciu zębów płynu do jamy ustnej - wtedy czuję świeżość jeszcze bardziej i na kilka godzin mam spokój z myśleniem o jedzeniu ;)

Rodzaje głodów.
Zauważmy też, że mamy do czynienia z dwoma rodzajami głodu (a przynajmniej ja takie znam).
Pierwszy, głód fizyczny, to jest głód normalny, gdy dawno nie jedliśmy i np. burczy nam w brzuchu i potrzebujemy pokarmu. Wtedy rzeczą naturalna jest fakt, że powinniśmy coś zjeść.

Drugi, czyli głód emocjonalny. Ten jest głodem zmyślonym. Zilustruję to sytuacją:
jesteśmy najedzeni. Idziemy po coś do kuchni i pojawia się myśl: a może by się coś zjadło? Albo ktoś je czekoladę. Pachnie. Wygląda apetycznie, więc: chcę i ja. Albo jem chipsy i po połowie paczki stwierdzam, że mi dość, ale jem nadal, bo chcę.
Głód emocjonalny powstaje w naszym umyśle. Więc tu raczej mycie zębów nie pomoże. Po prostu musisz sobie wystawić na pierwszy plan cele i opanować swoje emocje :)

Tak widzę sprawę ze słodyczami. Piszę właśnie teraz ten post, bo znowu zaczynam je jeść bez opamiętania. Dziś rano już zjadłam ich sporo omijając posiłki... Historia się powtarza...
Pisząc, chcę sobie przypomnieć, jak to źle się czułam rok temu, jak ciężko było mi wejść na 2 piętro na uniwerku (sapałam, jakbym nigdy sportu nie uprawiała), jak nie mogłam się skupić dosłownie na niczym i te bóle brzucha... 
Ale... Słodycze nie są złem.
Jednak gdy stają się nałogiem... Należy po prostu zjeść coś pożywnego, zwalczyć głód emocjonalny i po sprawie! No, nie zapominajmy tylko o jakiejkolwiek dawce sportu. Proste, prawda?



(Zdjęcie mojego autorstwa oraz piramida ze strony: http://zdrowe-wczasy.com.pl/skladniki-odzywcze/)

wtorek, 11 listopada 2014

Recenzja Marion, Joanna, Balea

Mam kilka kosmetyków do polecenia i odrzucenia. W tym wpisie zaprezentuję krótko m. in. trzy kosmetyki z firmy MARION.
Najpierw jednak napiszę coś o moim typie włosów, abyś wiedziała, czy faktycznie i dla Ciebie spodobają się owe kosmetyki.

Moje włosy nie są nadzwyczaj gęste i zdrowe – więc prostuję je okazyjnie, mimo, że mam fryzjerską dobą prostownicę. Z używaniem suszarki też muszę uważać.
Ale nie jest tak źle ;) Gdy robię koleżankom fryzury, to powstają niektórym malutkie koki bądź cienkie warkoczyki – więc porównując ich gęstość włosów z moją mogę otwarcie uznać, że mam w miarę gęste, aczkolwiek cienkie włosy. No i muszę dodać, że przez 5 lat były farbowane niestety po całej długości włosa... Temu zawdzięczam głównie ich zniszczenie ;/

Po tylu latach już wiem, że nie wszystkie kosmetyki lubią się z moimi włosami. Chociażby ten szampon.

Joanna Naturia z biosiarką i bursztynem
     
       



Joanna Naturia do włosów przetłuszczających się i ze skłonnością do łupieżu.
Do zakupu przekonał mnie bursztyn oraz to, że nadaje się do włosów przetłuszczających.

Rezultat stosowania?
-Dokładnie oczyszczona skóra głowy oraz włosy – prawda.
-Włosy zdrowe, zadbane – na moich efekt odwrotny. Wydają się być bardziej przesuszone niż przed użyciem! Ale domyślam się, że ten zakładany przez firmę efekt osiągnąć mogą kobiety, które rzadko bądź wcale nie farbowały włosów.
-Mniej się przetłuszczają, bla bla bla! Znowu wręcz odwrotnie :(

Ten szampon słabo się pieni podczas mycia moich włosów. Co gorsza, nawet po obfitym płukaniu włosy moje są jakby zmęczone – oklapnięte i następnego dnia wydają się już przetłuszczone. Jeśli myję nim włosy w poniedziałek rano, to już we wtorek są one nieświeże.
No i to, co już pisałam – po zetknięciu się z tym szamponem moje włosy są okrutnie suche już w czasie mycia! Nieprzyjemne w dotyku i poplątane...
Tego szamponu nie kupię więcej. Teraz myją nim włosy moi goście, którzy akurat na niego nie narzekają.


Ale za to te kosmetyki służą moim włosom i to bardzo dobrze!




Dziś będzie głównie o Marion. Tę firmę spotkałam dopiero w ubiegłym roku. Wcześniej kupowałam inne produkty innych marek, ale do żadnej nie mogłam się przyzwyczaić. Marion jest odpowiedni do moich włosów. I tani.

1 – to kuracja z olejkiem arganowym. Ja nazywam to po prostu jedwab. Razem z olejkiem z Balea są idealne do włosów suchych i zniszczonych. Oczywiście, że nie stosuję ich razem ;) Raz jeden, raz drugi.
Oba produkty mają niesamowicie ładny zapach. Moje włosy nie lubią wszystkich jedwabi czy innych natłuszczających cudów. Trzeba też stosować je z umiarem, w przeciwnym razie powstanie efekt mokrych, a co gorsza tłustych włosów.

Marion: wygładza włosy, zapobiega puszeniu się, nadaje miękkość i wzmacnia włos. 
Rościeram w dłoniach 2 krople cudownej złotej mikstury i chwytam delikatnie końcówki włosów (od połowy długości włosów do końca). Najlepiej mi się go używa na lekko wilgotne włosy.
Balea: stosuję najchętniej po prostowaniu włosów. Sprawia, że nie puszą się, są nawilżone (zawiera olej arganowy i słonecznikowy) i "weiches und gechmeidiges Haar" czyli włos miękki, gładki, elastyczny :)


2 – Ultrealekka odżywka z olejkiem arganowym
Właściwości ma podobne co produkty wyżej opisane, również bez spłukiwania. Jest dwufazowa, więc należy ją wstrząsnąć i rozpylić na suche, mokre lub wilgotne włosy :) 
Zapach – piękny. Nie obciąża moich włosów, nadaje połysku i sprężystości.



3 – to jest Marion, płyn prostujący

Jestem z niego bardzo zadowolona! Należy rozpylić go na mokre włosy i .... i to wszystko :) 
Ja osiągam zadowalający efekt prostych włosów zwyczajnie susząc je suszarką. Ale gdy faktycznie suszę używając szczotki, to włosy są prościuteńkie jak po prostownicy!


Na instrukcji jest też napisane, aby spryskać nim włosy a następnie użyć prostownicy. LECZ nie powinno się prostować mokrych włosów, także nie będę akurat tej metody próbowała. (Niedawno byłam zmuszona do wyprostowania jeszcze lekko mokrych włosów, bo spieszyłam się do wyjścia i spaliłam je w ten sposób...)
Podpowiadam, że możnaby poczekać, aż po spryskaniu spray'em włosy same wyschną – ale ja nie lubię czekać i pozostaję przy swoich metodach.

Reasumując: wilgotne włosy spryskać, podsuszyć używając szczotki i ewentualnie dla lepszego efektu wyprostować kilka pasm włosów.
Jeśli używasz prostownicy codziennie warto jest czasem dać włosom odpocząć. Dlatego polecam gorąco powyższy produkt J







Jeśli nudzą Ci się kosmetyki i chcesz coś nowego, jeśli nie chcesz wydawać za dużo kasy bądź chcesz odżywić swoje włosy – to powyżej zamieszczone na zdjęciu produkty firmy Marion są idealne ;) spray prostujący kosztował mnie niecałe 6-7zł, a jest wydajny. Kupiłam go w te wakacje w promocji, normalnie kosztuje około 9 zł.
Mała kuracja z olejkiem jest świetna, jeśli masz problem  z rozczesaniem włosów po myciu, jeśli masz suche końcówki, a do fryzjera jeszcze Ci się nie spieszy.
Do fanek kosmetyków w spray'u pewnie najbardziej przemawia produkt nr 2. Również kosztował mniej niż 9 zł, a zawiera aż 120 ml i jest wydajny.

Wszystkie kupię ponownie. Tanie, dobre, pachnące i sprawdzone!


(Powyższe zdjęcia są mojego autorstwa)

wtorek, 4 listopada 2014

Właściciele

Mój Właściciel jest po prostu boski! Żeby nie było – mam na myśli właściciela stancji, na której obecnie mieszkam.

Dzisiejszy wieczór. 22 godzina.
Po kąpieli nałożyłam szlafrok. Na plecach rozłożyłam ręcznik, aby moje włosy swobodnie schły.
Wreszcie mam trochę wolnego czasu, więc mogę przygotować się do kolokwium – pomyślałam. Więc siadam do biurka, zakreślaczem koloruję ważne słówka.
Naturalne, że podczas "nauki" chce się robić sto innych rzeczy, więc naszła mnie ochota na pomalowanie paznokci.

Maluję lakierem już drugą warstwę. Zadowolona – bo jak rzadko bywa – tym razem nie zachciało mi się iść do toalety w trakcie malowania paznokci ;)
I nagle słyszę, że nasz Właściciel chodzi po stancji i zbiera pieniążki za listopad.

Właśnie teraz?
Teraz, gdy makijaż rozmazany, włosy potargane, mokre w nieładzie, a ja sama przyodziana w jakieś przykrótkie, kolorowe nie od kompletu pidżamy? I z niezaschniętym lakierem na paznokciach...

No tak, teraz.

No ok, otwieram. Cóż innego mi pozostaje, skoro stojący na korytarzu widzi przez szparę pod drzwiami, że w moim pokoju jest zapalone światło.
Dobra otwieram te drzwi, a On tak jak to zazwyczaj – stoi tak cwaniacko oparty o ścianę, jakby kogoś bajerował :P hihi
Uwielbiam jego styl. Jego przeluzacki styl życia. Taki bez wniku, co ma być to będzie.
Pan W. to taki Pan po 40, zawsze miły, można z nim pogadać i o codzienności, o studiach, i o biznesach. Zna się na wszystkim.




Mój poprzedni Właściciel był sknerusem i chamem. Dziwny człowiek. :o przyjeżdżał non stop na stancję i pod wymyślonym pretekstem (np. reperowania kranu, pralki, sprawdzania czystości stancji) spędzał pod naszymi drzwiami swój czas i podsłuchiwał. Gdy ktoś wychodził z pokoju na korytarzyk, traktował nas jakbyśmy coś złego zrobili i pytał: co się dzieje? A co Pani tam robi? Dziwne rzeczy.
Do dziś źle wspominam każde spotkanie z nim.
Bywał nawet o godzinie 23 i naprawiał pralkę. Wtedy to zazwyczaj każda z nas się kąpała i szła takim długim korytarzem do pokoiku, a on zamiast zająć się pralką, to gapił się. Fuuu, obleśne to jest, ale tak z tym człowiekiem musiałyśmy żyć!
Aż nerw szarpie! Nawet kaucji mi całej nie oddał. Frajerski typ.

Ale to już przeszłość. Gdy już nie wytrzymywałam to po prostu się przeprowadziłam.
Dziś jedynym minusem mojego obecnego Właściciela stancji jest to, że uwielbia przychodzić po 22 po kasę. Przede wszystkim wtedy jest to uciążliwe, gdy ma się gości, jest impreza albo po prostu jest się wysmarowanym jakimiś maseczkami lub po gdy jest się kąpieli. No, nieraz był i o 24 :D trochę bywa to niezręczne. Ale jemu, takiemu przemiłemu i dobremu człowiekowi, takie wizyty wręcz należy wybaczać! :)
W ogóle, co to za minus. Wymyśliłam se. Zapracowany człowiek, więc przychodzi późno.
 Koniec tematu, kropka!

Wracam do malowania paznokci. I do nauki...

(Źródło zdjęcia: http://www.filmus.pl/info/8013/stoker---recenzja)

sobota, 25 października 2014

3 niedobre syndromy

W ubiegłą sobotę miałam zaszczyt uczestniczyć w wykładzie "Logika płci". Na początku nie mogłam sobie samej uwierzyć, że w wolny dzień idę na WYKŁAD. Nie dość, że zaczęły się niedawno studia, a  po wakacjach ciężko jest wrócić do takiego "uczącego się, szkolnego" trybu życia, to ja jeszcze w weekendy funduje sobie naukę.
Ale wytłumaczenie było proste – to był wykład psychologiczny, a na takie wykłady uczęszczam chętnie.

Dziś napiszę o kilku problemach, jakie mogą mieć kobiety z mężczyznami. To są 3 syndromy, które pewnie zna każda kobieta z doświadczenia. Od dziś już będziesz potrafiła nazywać dane sytuacje po imieniu :)

3 syndromy typowe dla faceta

1. Syndrom ślimaka

O tak! Chyba jest to ta nieświadoma, acz "ulubiona" czynność mężczyzn :) Niekoniecznie ich żon.

Prosty do rozpoznania syndrom. Jeśli znajdujesz na podłodze sweter, metr dalej leżą spodnie, w przejściu z korytarza do pokoju rzucona jest koszula, potem skarpetki i .... i te rozrzucone ubrania tworzą jakby magiczną ścieżkę prowadzącą do sypialni, to znaczy, że dany osobnik cierpi na ten syndrom. 
On nie potrafi po prostu wejść do pokoju i tam się rozebrać. Nie. Ale może się tego nauczyć, spokojnie! :)

2. Syndrom gniazdka

Tu również chodzi o ubrania. Zazwyczaj.
Wyobraź sobie, że gdzieś wychodzisz. Śpieszysz się. Wyciągasz jakieś ubranie z szafy, przymierzasz, ale nie odpowiada Ci, więc wskakujesz w drugie i cokolwiek, co jest na tę chwilę niepotrzebne, a znajdziesz pod ręką, rzucasz w jedno miejsce. W ten sposób tworzy się "kupka" różnych rzeczy, tak zwane gniazdko. 
W przypadku mężczyzn syndrom gniazdka nie zawsze tworzy się z powodu braku czasu, lecz z przyzwyczajenia. 
Dziś leżą tak ubrania, więc i jutro nic im się nie stanie. A pojutrze –  stają się one elementem pomieszczenia i absolutnie (niektórym mężczyznom) im nie przeszkadzają w codziennym funkcjonowaniu.

3. Cuda codzienności

Bardzo niewdzięczny syndrom. Bardzo.
Opowiadał o nim sam "chory". Mówił: przychodzę z pracy, siadam wygodnie fotelu i po chwili zauważam, że pojawia się obok mnie na stoliku gorący, pyszny obiad. Cud! Sam, po prostu stworzył się sam! Więc zjadam go, po czym wracam do oglądania telewizji. Po jakimś czasie zdarza się kolejny cud  brudne talerze po obiedzie znikają! 
Wcale mu to nie przeszkadzało. Ba, było wygodne!


Koniec z definicjami.
Wiadomo, prowadzący wykład ironizował. Ale dzięki temu doskonale zrozumiałam cały ten system.

Pierwszego dnia na pewno był szczęśliwy i może nawet zdziwiony, że tak żona wspaniale go traktuje. Ale z czasem się przyzwyczaił do zaistniałej sytuacji (a raczej żona go tego nauczyła), a następnie wręcz oczekiwał takiego codziennego cudu.
Bo przecież było to coś normalnego, wpisanego w życie.
Łatwo się domyślić, że gdy nastąpiłby taki dzień, gdzie obiadu nie będzie, a który jest przecież nieodzownym elementem każdego dnia, to nastąpiłaby bez wahania czy mała kłótnia, czy jakaś niesmaczna uwaga. "Nie dość, że w pracy był wycisk, to jeszcze w domu wszystko muszę zrobić ja. Co ona robiła cały dzień itp."
Może tak się nie zdarzyć, ale jeśli?

Drogie Panie, czy na pewno tego chcecie?
Czy właśnie tędy droga?

***

Słuchać o takich sprawach było dość zabawnie. Prowadzący opowiadał pewne mądrości przed tłumem kobiet, był szarmancki, radosny. Śmiał się, że sam tak miał, mówił o swoich odczuciach i doświadczeniach.
Kobiety również się śmiały kiwając głową i mówiąc po cichu: znam to.

Ale to nie kabaret, to nasze życie.

Mam nadzieję, że każda z obecnych na wykładzie Pań faktycznie coś zrobiła, postanowiła. I że uskuteczniła to w swoim życiu.
Żyjemy w związku, by kochać, by mieć wsparcie. Szanujemy się, ufamy sobie.
Więc dlaczego jeśli jest coś nie tak, gdy jest Ci źle, jeśli czujesz się "sprzątaczką"  to tego nie wyrazisz?
Nie próbujesz zmienić?

Przecież nie jest tak, że jedni mężczyźni są tacy, a drudzy tacy być nie potrafią. NIE!
Po prostu jedni nie wiedzą, że mają aż tak wiele.

Sam Pan Prowadzący powiedział, że nie zauważał tego, jakie miał szczęście, gdy po pracy po prostu dostawał GOTOWY obiad! Nie zauważał w tym sensie, że nie rozumiał, nie doceniał.
Docenił po stracie.

Dlaczego tak jest, że człowiek docenia wtedy, gdy już coś straci?
Czy musi tak być?
Czy zawsze musi być właśnie taka kolejność?




(PS: Nie apeluję o wyjście z kuchni, a o rozważne postępowanie. Można partnera zaangażować w pewnie obowiązki i nauczyć, aby doceniał Twoje wysiłki. A przynajmniej aby je zauważał.) 

(Zdjęcie pochodzi z: http://wiadomosci.dziennik.pl/swiat/artykuly/424560,wyciek-radioaktywny-w-fukuszimie-skazona-woda.html)

sobota, 18 października 2014

Jesień też jest ok!

Wielu z nas narzeka na jesień. Bo zimno, bo szaro i brzydko. Bo ludzie wokół miewają depresję, bo w zasadzie i mi też nic się nie chce. Takie negatywne myślenie i nic-niechcenie można spotkać niemalże wszędzie – w pracy, w domu, stojąc w kolejce w sklepie.

Ale na odrobinę szczęścia (nawet w te jesienne dni) zawsze jest jakaś recepta!  Mianowicie: znajdź coś, co sprawi Ci radość.
Zapytasz: Ale co to może być? Nie mam czasu na wycieczkę, a na masaż czy fryzjera nie mam teraz pieniędzy. Dlatego zacznijmy od rzeczy małych. 




Po pierwsze: tegoroczna jesień jest bardzo kolorowa. Ja cieszę się już samym widokiem dzieł tej malowniczej Pani Jesień. To jest niesamowite uczucie widzieć takie róże, czerwienie, przeróżne odcienie żółci na jednym drzewie! Uwielbiam patrzeć na to. Uwielbiam. Ale okej, Ty może nie lubisz podziwiać natury, więc inaczej skorzystaj z dóbr tej pory roku. Weź aparat, koleżankę, chłopaka czy męża i skorzystajcie z tych niesamowitych barw! Żółte liście w tle, czerwona szminka i nie może być nieudane zdjęcie :)  Baw się kontrastem i nietypowym tłem stworzonym z natury. A jeśli pójdziecie z dobrymi humorami, to taka mini sesja może okazać się dobrą zabawą.



Kolejna typowo jesienna rzecz to mini zakupy na jesienne wieczory (i nie tylko). Lubię zapraszać koleżanki na wieczór. Często wskakujmy pod kocyk, mamy wygodne kapcie, w tle unosi się spokojna muzyka i ... pogaduchy :)
Dziś zdecydowałam kupić coś specjalnie na jesień. Lubię pić ciepłe napoje, ale już na słowo herbata robi mi się suche gardło. Tzn. mam jej dość. Różne pudełka czarnej i zielonej odkładam w kąt.
Dlatego dzisiaj kupiłam w Realu takie rzeczy. Wyglądają smakowicie! I oby takie były.


Malinowym grzańcem właśnie pieszczę moje podniebienie :) Jest pyszny. Nie posłodziłam go, a jest po prostu idealny w smaku. (Grzaniec malinowy z cynamonem i kardamonem). Ten pomarańczowy z imbirem zostawiam na jutrzejszy wieczór.
Kawę zbożową lubiłam pić w dzieciństwie, więc dobrze będzie ją wypić i powspominać. Ta dziś zakupiona niesamowicie ładnie pachnie wanilią, mimo że jeszcze nie rozpakowałam jej z oryginalnej folii. Już nie mogę się doczekać, aż ją jutro zrobię sobie do śniadania.

Takie małe, proste rzeczy, a cieszą.

Wystarczy, że w szkole czy pracy jest wir obowiązków i mnóstwo stresu. W domu znajdź chwilę na mały relaks – chociaż 15 minut dla siebie! Jedynie 15 minut aby o niczym nie myśleć, po prostu wypić coś, co lubisz, ewentualnie zrobić coś, co lubisz. Sama nakryłam się na tym, że zbyt dużo rzeczy robię na raz, biegam tu i tam w pośpiechu, idę późno spać i jutro czeka mnie to samo. Jak tylko poświęcę parę minut (mimo późnej pory) na coś przyjemnego i dopiero kładę się spać – czuję się o wiele lepiej. Naprawdę jest ważne to, aby mieć DLA SIEBIE CZAS.

Zrób coś, co lubisz. Zrób to dla siebie. Uśmiechnij się i powiedz, ze jesienna chandra już Ciebie nie złapie :)

 (Zdjęcia powyżej są mojego autorstwa)

wtorek, 14 października 2014

Dżem jabłkowy

Tyle razy słyszałam, że jedna ciocia robi takie lub inne przetwory, druga ciocia składa ogórki, Mama ma już dość tych malin i nie robi tylko dżemików i soków, ale też coś pysznego na rozgrzanie :P i lepsze krążenie :)
W końcu i mi zachciało się coś stworzyć. A że najlepszym specem w tej dziedzinie jest Babcia – zatelefonowałam do niej i uzyskałam prosty, aczkolwiek sprawdzony przepis na dżemik jabłkowy.
(Zapewne dla Ciebie jest to nie od dziś znany przepis, ale ja po raz pierwszy zrobiłam dżem sama i aby niczego nie zapomnieć w przyszłości, zamieszczam potrzebne "instrukcje".)




Studencki przepis na dżem jabłkowy



Kupione jabłka (wybrałam najtańsze  nasze, polskie jabłka) obrałam, pokroiłam na cząstki. Babcia powiedziała, że należy jabłka starkować na tarce bądź jeśli jej nie posiadam (i tu miała rację :P) to powinnam pokroić na malutkie kawałeczki i się nie przejmować, bo i tak się rozgotują i otrzymam smaczny dżem.







Nie mam tarki, ale na szczęście mam blender. ;) 

Blender załatwił mi całą sprawę w niecałą minutę. Włożyłam część obranych jabłek do blendera.







Aby szybciej mu się blendowało, pokroiłam dodatkowo jabłka na mniejsze kawałki. 
Jabłek miałam sporo, więc czynność powtórzyłam kilkakrotnie.
Posiekane już jabłka przełożyłam do miski a do pojemnika wsypałam kolejną porcję jabłek.






Jak widać na zdjęciu  przy zbyt wielkiej ilości wrzuconych jabłek do pojemnika wystąpił taki problem, że te z dołu były już miazgą, a te z góry nie były nawet tknięte przez ostrza.
Wskazówka: lepiej wsypać na jeden raz mniej owoców. Ostrza zblendują całość, a mi (ewentualnie) będzie też łatwiej przemieszać.




Gdy już wszystko było potarkowane wlałam do garnka mniej niż pół szklanki wody i zagotowałam. Do gotującej się wody dodałam wszystkie potarkowane jabłka z miski. 
Mieszałam od czasu do czasu.
Następnie dodałam cukier  lubię słodkie, więc na pewno wsypałam 1 szklankę. A potem mieszałam, próbowałam i dosładzałam. 
Całość gotowałam 3-5 minut.





Kolor złoty, tak jak u Mamy. Byłam z siebie dumna. W smaku - mmm prawdziwy dżem! Bez chemii.
W taki prosty i szybki sposób miałam przepyszne śniadanie. Postanawiam robić co jakiś czas taki dżemik. Nie trwa to długo, a wiem, co jem. Przyznam, że kupowałam różne dżemy z Biedronki czy Lidla, ale skoro mogę zdrowo zjeść dżemik własnej roboty....to na taki zakup już się nie skuszę.

sobota, 4 października 2014

Zacznijmy bieganie

Moi Drodzy! Nie wolno nam się tak zasiedzieć! Sport to zdrowie – każdy Ci to powie ;)



Ale nie będę tutaj pisała o takich jasnych jak słońce sprawach. Napiszę tylko, że od roku biegam, bo po prostu to lubię. 

Uwielbiam chodzić na sauny, basen. Byłam też na salsie, aerobicu czy innych tańcach skakańcach. Do siłowni już raczej nie pójdę, odkąd powstały w mojej okolicy te na świeżym powietrzu. Ale jest wiele wspaniałych miejsc, do których można się udać i spędzić aktywnie czas. Jednak niejednokrotnie trzeba też zostawić tam parę groszy.

A bieganie mnie nic nie kosztuje! Do tego jest to sport, który mogę uprawiać kiedy chcę (każda pora roku, każda pora dnia czy nocy :P ), sama, z kimś, długo, krótko, z przerwami, codziennie, aaaa! Dzięki tej elastyczności i dowolności nie może znudzić się ten rodzaj aktywności :)

Dlatego warto odejść od komputera na pół godziny i wybrać się na spacer, trucht z pieskiem, a może od razu zdecydujesz się na krótki przebieg? (Jeśli tak, to nie zapomnij tylko o krótkiej rozgrzewce!)

Mi taka mała przerwa między pracą umysłową naprawdę wiele daje. Przede wszystkim nie odczuwam potrzeby skakania, szurania nogami pod biurkiem. Gdy mam za dużo energii, wiercę się, jestem niecierpliwa, nie mogę usiedzieć w miejscu. Wtedy mój organizm sygnalizuje mi, że muszę tej energii jakoś się pozbyć - najczęściej robię to biegając.

Dlatego też postanowiłam zadbać o zdrowe bieganie i kupiłam sobie odpowiednie buty. Wyglądają tak: 

Moja ulubiona firma - Reebok

Było wiele pięknych butów, były też i brzydkie :P Ale wybrałam czarne, gdyż mam zamiar też biegać w brzydką pogodę, a wiadomo - biegając w białych butkach każde błoto byłoby mi straszne, a to nie o to chodzi, aby uważać na buty i biegać jakimś slalomem. To buty mają być dla mnie, nie ja dla butów. 

Wizualnie mi się spodobały, więc kupiłam je z uradowaną buzią. Są to buty do powierzchni typu twardych, więc biegam w nich na bieżni przy stadionie, po ulicy, chodniku. Zdarza się mi biegać i w lesie, ale czuję wtedy, że faktycznie te buty nie są przeznaczone na miękkie podłoża. Jeszcze pokażę, jak wygląda podeszwa. Wcale nie jest nudna i czarna. 


Często mi się nie chciało biegać - wiadomo, czasem z lenistwa, a czasem zwyczajnie pojawia się natłok obowiązków, jakiś stres i myśli się wtedy w kółko o problemach.
Ale wtedy te butki okazały się być dobrym motywatorem. W jaki sposób? One tylko stały na półce i się do mnie uśmiechały - jak tylko pomyślałam, że wydałam za nie tyle pieniędzy, a teraz będą stały i się kurzyły - od razu wygospodarowałam sobie chociaż trochę czasu na bieganie.

Także uważam, że warto zainwestować w dobre i ładne buty, gdyż nie tylko chronimy w ten sposób stawy, ale i jest łatwiej nam biegać (nogi są lżejsze, wręcz odbijają się od powierzchni), a do tego aż chce się je wtedy nosić!

(Zdjęcia powyżej są mojego autorstwa)